Dziesięć lat temu Krystyna Mojek, mieszkanka osiedla Cyranka, publicznie, bo na forum Rady Miasta, opowiedziała o smrodliwych oparach z fabrycznych kominów w Specjalnej Strefie Ekonomicznej.
– Podejrzewam, że co najmniej 20 przedsiębiorstw wydala stamtąd paskudne rzeczy do atmosfery – mówiła, apelując do radnych o oddzielenie mielczan od cuchnących dymów fabryk w SSE. Zaproponowała nawet, że odsprzeda miastu fragment swojej posesji w celu jej zalesienia.
– Smrody z Onduline są do tego stopnia dokuczliwe, że wywraca ludziom wnętrzności – skarżyła się. – Trzeba zamykać się w domu. Firma dodaje jakieś środki perfumujące, które w połączeniu z dymem tworzą mieszankę wykańczającą nas psychicznie. Wszystko to powoduje wzrost nowotworów.
Ówczesny prezydent Janusz Chodorowski przyznał, że problem jest: – Wiemy, że firma Onduline zainwestowała spore pieniądze w likwidację przykrych zapachów. Nie chcę dziś polemizować z jakim skutkiem. Rzeczywiście są sygnały, że zapachy z tej fabryki nie zawsze są takie jak trzeba – dodał.
Sprawa trujących oparów ze strefy na długo zniknęła z mieleckiej debaty publicznej. Zmieniło się to dopiero po objęciu władzy przez obecnego prezydenta Daniela Kozdęby, dla którego walka o czyste powietrze była jednym z haseł wyborczych. I rzeczywiście podjął w tym kierunku dzialania. Z jakim skutkiem? Zdania są podzielone. W każdym bądź razie Onduline dalej smrodzi (więcej o tym TUTAJ).
Jaka jest średnia zachorowań na raka w rejonie Mielca?