Pływalnia kryta na osiedlu Smoczka przez kilka dni była zamknięta przez tzw. incydenty kałowy i wymiotny. Nieczystości znaleziono na basenach rekreacyjnym i sportowym. Do tej pory nie udało się znaleźć sprawcy (sprawców) całego zamieszania. Nie pomógł w tym nawet monitoring, bo kamery nie były w stanie zarejestrować tego, co się działo pod wodą.
Nieczystości w wodzie we wtorek (05.11) popołudniu zauważyli pracownicy pływalni. Z naszych informacji wynika, że w basenie rekreacyjnym (dla dzieci) ktoś zrobił kupę, a w sportowym ktoś zwymiotował. Podjęto działania dezynfekcyjne za pomocą podchlorynu wapnia i dwutlenku chloru. Obie niecki wyłączono z użytkowania. Ponad 60-tysięczne miasto zostało bez basenu.
Kto za to zapłaci?
Stan ten trwał do piątku (08.11). Ile to kosztowało? – Zapłaciliśmy za mocniejsze przechlorowanie, na które możemy sobie pozwolić tylko wtedy, kiedy nie ma ludzi na basenie. Koszty tego to jednak groszowe sprawy – przekonuje Janusz Godek, dyrektor Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. – Do tego dochodzi wymiana wody, ale to też jest standard, który i tak się robi na pływalni bez względu na sytuację. Możemy tu mówić o stratach, które wynikają z przerwy w użytkowaniu, czyli ze sprzedaży biletów.
Kto jest sprawcą tego zamieszania? – Sprawdzaliśmy na monitoringu całą tę sytuację. Próbowaliśmy określić, kto mógł to zrobić. Żadna kamera nie jest jednak w stanie pokazać tego, co się dzieje pod wodą. Nie mamy więc możliwości wskazania konkretnej osoby, czyli sprawcy – zaznacza Janusz Godek.
Dlaczego to się powtarza? – Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie – mówi dyrektor MOSiR. – Pewnie wpływ na to ma duże obłożenie. Dziennie przewija się przez pływalnię 700-900 osób.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis