Handlarze obwoźni zdążyli wrosnąć w krajobraz regionu. Jeżdżą do najbardziej oddalonych przysiółków tak, że ludzie nie muszą już nawet chodzić do sklepów. Zachętą do korzystania z ich usług są niskie ceny. Problem w tym, że w wielu wypadkach higiena tej działalności, a nierzadko… samych handlowców jest daleka od ideału, o jakości sprzedawanych przez nich produktów nie wspominając.
– Pod płaszczykiem sprzedaży pieczywa handluje się alkoholem i mięsem, a wszystko to w potwornym upale – mówi pan Eugeniusz. – Taki „handlowiec” tymi samymi rękoma obsługuje… siebie, ociera dłonie o fartuch i sprzedaje mięso. Alkoholem zza wschodniej granicy zaopatruje się np. wesela.
Maria Napieracz, wicestarosta mielecki, na ostatniej sesji Rady Powiatu przyznała, że jeden z mieszkańców gminy Radomyśl Wielki powiedział jej, iż jego sąsiad właściwie nie musi wychodzić z domu, żeby nie trzeźwieć. – Wszystko ma powieszone na płocie, byleby tylko zapłacił – zaznaczyła.
Anna Muzyczka z Powiatowego Inspektoratu Sanitarnego w Mielcu, tłumaczyła, że jej instytucja może nadzorować handel obwoźny tylko w sytuacjach sygnałów mieszkańców, że coś jest nie tak. – Są to na ogół telefony – precyzowała. – Mile widziane byłyby w takich sytuacjach zdjęcia, gdzie widoczny byłby numer rejestracyjny pojazdu, z którego prowadzony jest handel.
– Prowadzący taką działalność musi mieć przy sobie na to zgodę inspekcji sanitarnej. Jeśli jej nie ma, grozi mu kara, nawet do 60 tys. zł – dodała. – Sprawdzamy książeczkę zdrowia i stan higieniczny osoby, która prowadzi handel. Nie wolno jej sprzedawać środków spożywczych, które są dzielone, czyli nie może przekroić np. sera. Produkty muszą być oryginalnie pakowane. Jeśli ktoś tego nie przestrzega, może spodziewać się wysokich kar. O każdej takiej sytuacji proszę nas informować.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis