Lekarze weterynarii masowo opuszczają publiczne inspektoraty i, albo zasilają prywatny sektor, albo wyjeżdżają zagranicę. Problem ten widać szczególnie w powiecie mieleckim, który skupia aż 75 proc. produkcji trzody chlewnej całego województwa. Monitoring tego wszystkiego przez obecną kadrę weterynarii np. pod kątem Afrykańskiego Pomoru Świń jest praktycznie niemożliwy.
A zagrożenie jest poważne. Wirus dotarł już w okolice Lubaczowa. Stamtąd jest tylko 100 km do powiatu mieleckiego. Jeśli wirus dotrze nad Wisłokę, ucierpią nie tylko rolnicy, ale również w producenci pasz i zakłady przetwórcze. Szacuje się, że dotknąć to może nawet 20 tys. osób.
Z ust przedstawicieli rządu co prawda padały obietnice o zwiększeniu zatrudnienia o w Powiatowym Inspektoracie Weterynarii o sześć etatów, ale do dzisiaj nie zostały one zrealizowana. Nawet gdyby zostały, to w obecnych warunkach lokalowych umiejscowienie tam tylu nowych pracowników byłoby trudne. Brakuje biurek, komputerów, szaf i innych elementów uposażenia.
Andrzej Chrabąszcz, radny powiatowy, uważa, że podstawowym problemem w publicznej weterynarii są niskie zarobki: – Pensja większości pracowników jest niewiele wyższa od najniższej krajowej. Nie sprzyja to realizacji zadań na odpowiednim poziomie. Jeśli to się nie zmieni, to inspekcja tylko z nazwy będzie weterynaryjna, bo zatrudnieni w niej będą przedstawiciele zawodów pokrewnych – przestrzega.
Starosta Zbigniew Tymuła przyznaje, że służby weterynaryjne są nisko opłacane. – Tylko czy państwo w ciągu trzech lat jest w stanie naprawić dekady zaniedbań? – pyta i odpowiada: – Nie. To nieprawda, że nasza weterynaria nie ma odpowiednich warunków lokalowych. Remontujemy pomieszczenia w starostwie dla nadzoru budowlanego, który zwolni miejsce dla weterynarii.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis