Krajobraz Mielca okraszony jest różnego rodzaju reklamami. Treści zachęcające do zakupienia danego produktu czy skorzystania z usługi widzimy na ścianach wielu bloków. Sęk w tym, że reklamowane są różne rzeczy, a do tego miasto – jak oburza się radny Kazimierz Totoń – nie dostaje za to ani grosza.
– Przykładowo na ścianie bloku przy głównej ulicy reklamuje się turecki kebab – alarmuje Totoń. – Na innym budynku z kolei promuje się jeden z banków. Zrobiłem drobne dochodzenie i wiem, że instytucja ta nie płaci za to ani złotówki. Mało tego, kiedy likwidują reklamy, zostaje zniszczony tynk i pręty, które dodatkowo są pod napięciem. A przecież bloki w centrum były dopiero co docieplane i tynkowane.
– Jest też problem prywatnych działek. Dla przykładu obok kiosku w centrum miasta pojawił się kibel, bo mu wolno. Słyszałem za poprzedniej władzy bez zgody miasta nikt nic nie mógł takiego postawić. A metr kwadratowy reklamy kosztował 1,46 zł na dobę. Dziś jest to bez kontroli i bez żadnych opłat. Niech ktoś w końcu zajmie się tym, bo rzygać się chce – irytuje się Kazimierz Totoń.
Jego zdaniem miasto powinno kontrolować treści reklamowane na swoim terenie, i za każdy metr kwadratowy brać pieniądze na cele publiczne. – Jeśli już ktoś reklamuje te kebaby, to niech to robi, tylko niech za to zapłaci – proponuje radny. – Miasto powinno też to wszystko kontrolować. Bo dziś można na bloku reklamować nawet gołe dziewczyny, i nikt nie ma prawa nic powiedzieć.
– Najpierw trzeba ustalić właścicieli nieruchomości, potem przedstawić im termin usunięcia reklamy, a jeśli to nie poskutkuje, zlecić to służbom komunalnym – wyjaśnia wiceprezydent Tadeusz Siemek. – Nie wolno nam jednak robić tego na siłę. Musimy trzymać się procedur. Co do bloków, to pełna zgoda. Najprawdopodobniej czeka nas albo rozstrzygniecie regulaminowe, albo dyscyplinarne, bo jest problem.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis