Wydawało się, że inicjatywa upamiętnienia Wojciecha Lisa „Mściciela” w jego rodzinnych stronach poprzez nadanie jego imienia Szkole Podstawowej w Ostrowach Tuszowskich nie powinna budzić kontrowersji. A jednak… Okazało się, że patronat tego Żołnierza Niezłomnego ma tyle samo zwolenników wśród mieszkańców, co przeciwników.
Rozczarowania takim obrotem sprawy nie kryje dr Mirosław Surdej, z rzeszowskiego IPN, autor książki „Oddział Partyzancki Wojciecha Lisa 1941-1948”. Na łamach Super Nowości podkreśla on, że „Mściciel” od początku swej walki stawał w obronie lokalnej ludności, za zapłacił życiem, zabito mu ojca i siostrę, dwukrotnie spalono też jego dom rodziny.
– Po jego skrytobójczej śmierci w 1948 r., jego rodzina została poddana represjom, w wyniku czego musiała opuścić na zawsze rodzinne strony. Podziemie, które reprezentował Lis, było jedyną formacją zainteresowaną w obronie polskiej ludności w czasie okupacji – twierdzi dr Surdej. – To przykre, że po latach niektórzy mieszkańcy nie potrafią docenić faktu, że z ich miejscowości pochodził człowiek na tyle odważny, był narażać swoje życie walcząc z potwornościami niemieckiego nazizmu i komunizmu.
„Mściciela broni też Romuald Rzeszutek, prezes stowarzyszenia „Prawda i Pamięć”, który jest w komitecie nadania imienia szkole w Ostrowach Tuszowskich jego imienia:
– Wielu bandytów „podpinało się” pod oddział Lisa – mówi. – Po wojnie ludzie byli zdemoralizowani, była też łatwość dostępu do broni. Mając pistolet w ręku, można było napaść na sąsiada i go okraść. Lis starał się to wyeliminować. Wyłapywał ich. Najczęściej kończyło się to wybatożeniem delikwenta metalowym wyciorem od karabinu po… pupie. Nie jestem zawodowym historykiem, ale sporo o nim czytałem i nie przypominam sobie, żebym znalazł jakąkolwiek informację o tym, że Lis zrobił komuś krzywdę – dodaje.
O Lise powinno naprawde porozmawiac. Był lokalnym bohaterem walczył z wrogiem nazistowskim oraz sowietami ale zołnierzem wykletym to on nie był. Przecierz on nigdy nie złorzył przysiegi wojska polskiego.